czwartek, 30 czerwca 2016

rozdział II


zanim wstawię nowy rozdział kilka słów. Na początku mało osób to czyta, lecz mam nadzieję, że ta liczba zwiększy się. Oraz że spodoba się wam ten tekst. Dzisiaj poświęciłem więcej czasu edycji, walce z akapitami i tak dalej. Miłego czytania.



                               Rozdział II









Władywostok


Wysiadał na stacji w Władywostoku. Nie widział sensu w tułaniu się tym powolnym pociągiem aż do ziem polskich. Dawno tam nie był. Przepiękny kraj w którym spędził wiele czasu z Michaele. Tam też się urodził, tam też ją poznał. W tej maleńkiej wsi, w centralnej Polsce. To szczerze mówiąc zadupie. Nic tam nie było. Wielką tajemnicą było dlaczego w tym miejscu powstała wieś. Ani żyznej gleby, ani żadnej drogi przelotowej. Po prostu nic. Region też nie był zbyt atrakcyjny turystycznie.
Zakończył te rozmyślania. Musiał się ogarnąć z lotem do kraju. Nie chciał zbyt zwlekać. Zawołał taksówkę, oczywiście w ich dialekcie. Jak dobrze znać rosyjski. W sumie znał kilka języków. Począwszy od rosyjskiego, przez polski, swój ojczysty, aż po chiński. Lubił się uczyć nowych. Poprawiało mu to pamięć
Taksówkarz był miły, chciał mu pokazać kawałek miasta. Znał Władywostok, był tutaj na swoim miodowym miesiącu z Michaele. Ta drobna Francuzka z Polskimi korzeniami, lubiła zimno. Nie pamiętał go zbyt dobrze, tego okresu. Ale wiedział, że musiało być wspaniale. Jak każdy czas spędzony z nią.
Mijał właśnie hotel, najlepszy w mieście, gdzie spędzał tamten pamiętny czas. Ten taksówkarz chyba go jednak chciał go naciągnąć bo lotnisko na drugim końcu Władywostoku. Był zły. Nie lubił gdy go się próbowało okraść. Kazał się zatrzymać. Powiedział kilka ostrych słów taksówkarzowi, zwłaszcza o złodziejstwie i naciąganiu nierozważnych turystów.
Wyszedł nie płacąc W sumie mógł zrozumieć taksówkarza. Każdy chciał zarobić, zwłaszcza w tym ubogim mieście. Swoje kroki skierował w stronę hotelu. Jak na złość nie stała przed nim żadna taryfa. Złapał jakiegoś boya hotelowego. Kazał mu zamówić samochód. Wiedział że to potwra. Nienawidził czekać. Pamiętał tego chłopca. Musiał tu pracował kilka lat. On go pewnie nie pamięta, ten hotel pomimo swojej ceny był bardzo popularny. Hah. Zaśmiał się w duchu Czasem zapadały mu w pamięć takie szczegóły. Poszedł na tył budynku, w kierunku szklarni. Nie bał się, że go wyrzucą. Kierownictwo znało go, pracował kilka razy dla nich jako detektyw.
Wchodząc do oszklonego pomieszczenia uderzył w jego nozdrza zapach róż. Wielobarwne kwiaty kontrastowały z bielą za oknem. W tym regionie świata zawsze ten kolor dominował, a w tym pomieszczeniu tyle barw, tak intensywnych. Lubił to miejsce. Usiadł na ławeczce. Tutaj też oświadczył się. Powiedziała tak bez wahania. Dlatego też przyjechali tu na miesiąc miodowy. Wstał. Przechadzając się dostrzegł jedną z grządek. Niby zwykłe miejsce, jednak dla niego wyjątkowe. Zerwał czerwonokrwistą róże. Jej płatki były jak aksamit. Z tego krzaka też niegdyś  zerwał kwiat. Był prezentem  do pierścionka zaręczynowego. Pasował do wielkiego rubinu. Oba czewonokwiste. Jak jej usta.


Wspomnienia przerwał mu boy.
-tu pan jest, taryfa już czeka- powiedział chłopiec hotelowy. Oczywiście po angielsku.
-dobrze, zaprowadź mnie- odpowiedział płynnym rosyjskim. Eryka wprawiło w dobry nastrój zakłopotanie pracownika. Lubił się droczyć z ludźmi.
- oh, nie wiedziałem że zna pan rosyjski- pracownik chciał kontynuował swoją wypowiedź, ale ten pan przerwał mu kwestie.
-idziemy, nie mam czasu na zbędne pogaduszki- nikły uśmiech zniknął z jego ust. Spieszył się w końcu. Cholera. Walizkę zostawił przed hotelem. Zapomniał całkowicie o niej. Na całe szczęście stała tam nienaruszona. Zdziwiło go to. Nie sądził że w tym mieście że ostoi się porzucony bagaż.
-dzięki za pomoc- powiedział wciskając banknot, pewnie różnowartość jego miesięcznej pensji. Wsiadł do taksówki, nie czekając na odpowiedź.
-Na lotnisko spieszę się- powiedział po angielsku. Miał dość tłumaczenia tutejszym że ktoś może znać rosyjski.


Mała wieś...


Nie pamiętał wsi. Dawno tu nie był. Ostatni raz chyba na pogrzebie swojego dziadka. Rodzice zabraniali mu tu przyjeżdżać. Narzekali na jego babcie, która dla niego była cudowna. Nie lubili jej, gdyż wyznawała ona inne wartości niż oni. Dla niej liczyło się dobro, szczęście, a gdzieś na końcu był pieniądze. W jego rodzinie wręcz na odwrót. Kasa przede wszystkim. Patrząc na to zboku, można by rzecz, że byli majętną rodziną. Każdy kto miał prawo jazdy posiadał samochód, a każdy z jego rodzeństwa najlepszy na rynku telefon. Tylko on nie. Bo i po co, takiej czarnej owcy, bez znajomych, cokolwiek. Krystianowi radość sprawiały książki. Gustav Flaubert i Szekspir, jego dwaj ukochani twórcy mieli specjalne miejsce w jego biblioteczce. Oczywiście Hamleta i Panią Bovary wiózł ze sobą. Nie mógł ich porzucić na pastwę rodzeństwa. Pewnie już zdążyli ogołocić jego pokój, zamieniając go w biuro lub coś równie bezsensownego.
Powracając do realnego świata przyjrzał się okolicy. Jednak wioska zmieniła się, gdy przywołał jej obraz z lat dziecięcych. Nowe sklepy, ulice, a z pewnością domy. Mnóstwo domów. Kolorowe, zadbane. Drewnianych pamiętających stare dzieje było coraz mniej. Tak jechali poprzez wieś, aż dostrzegł jaskrawoczerwony, rzucający się w oczy szyld znanej sieci sklepów. Ciekawe jak babcia wytrzymywała z tym owadem na przeciw okien. W sumie miała blisko do sklepu, co było wskazane ze względu na jej lata. Martwił się o nią. To był także powód przyjazdu tutaj. Pani Heleńska, jak nazywała ją pani Basia jest okazem zdrowia. Wszyscy we wsi jej tego zazdrościli.
Dostrzegł jej domek, malutki, z drewna, ale oczywiście z absolutnym ładem w ogródku. I te kwiaty. Już czuł ich woń. Róże. Chorowała je od dawna, starannie pielęgnując. Ale jedna była wyjątkowa. Ta aksamitnie delikatna o niebiańskim zapachu o Kolorze zachodzącego nieba. Dziadek zawsze przynosił kwiat tego krzaczka na babcine urodziny. Mówili że jest on wyjątkowy dla ich rodziny. Wspominali, że tą roślinę posadzili ich pradziadowie, którzy wybudowali dom. Cóż, ta róża była w każdym razie niesamowita, nawet nie wierząc w rodzinne legendy.
Jego babcia oczywiście krzątała się w ogródku. Jej siwe włosy były skryte pod słomianym kapeluszem. Zdawała się nie zauważyć przyjazdu wnuka. Krystian wykorzystał to, znosząc swój bagaż z furmanki i biegnąc do odwróconej kobiety.
- Babcia- zakrzyczał radośnie, od dawna czekając na ten moment.
-Krystianie, jak my się dawno nie widzieliśmy- widać było łzy radośnie płynące po pomarszczonej kobiecej twarzy. Cieszyła się na widok wnuka, zwłaszcza że jej córka mama Krystianka, nie odnosiła się zbyt przyjaźnie do niej, a wraz z nią cała rodzina. Obawiała się że straci także również swojego ulubionego wnuka. Bardzo ucieszyło ją, gdy dowiedziała się że zamierza on spędzić u niej wakacje. Jej córka miała to gdzieś. Nawet nie zadzwoniła z pytaniem, czy czasem Krystianka nie ma już u niej.
-aleś wyrósł i zmężniałeś, przypominasz mi dziadka- powiedziała, tuląc do siebie młodego człowieka - dziękuje pani Basiu za podwiezienie wnuka
- nie trzeba nie trzeba, sama jechałam po swoją Pociechę, mam nadzieje że się zakumulują- powiedziała uradowana pani Basia
-dziękuje pani za podrzucenie do babci- wiedział że babcia się ucieszy,gdy usłyszy podziękowania z jego ust.
- nic nie szkodzi skarbeńku, wpadnij czasem z wizytą, pokopiesz piłkę z Konradem albo coś. My jedziemy do siebie bo dzieciaki pewnie głodne. Miło było poznać. Dzieciaki przegnajcie się-  zgodnie z poleceniem dzieci machały mu odjeżdzając.
-dobra Krystianku, witaj w domu- już chciała zaciągnąć do stołu i nakarmić wnuka. Wyglądał jak kupka kości. Pewnie jej córka go głodziła. Nie możliwe żeby młody człowiek był a tak chudy w tym wieku. Ale jej wnuk przystanął na chwile.
-babciu, nie wiem czy wiesz…-Krystian bał się powiedzieć o swojej odmienności. Nie wiedział czy za chwile sam nie skaże się na kolejną tułaczkę
-no mów Krystianku, mi możesz o wszystkim powiedzieć
-bo wiesz babciu, ja wole facetów- widział że musi jej to powiedzieć, czekał na jej reakcje
-ubierasz się w sukienki i będziesz kradł mi puder?- zapytała babcia poważnym tonem
-nie…- odrzekł Krystian zdziwiony reakcją starszej pani
-aaaa, czyli nie utożsamiasz się z tymi na Tevałenach i jedynce, z tymi zboczeńcami z parad?-
- nie babcia, tak tylko wiesz, oni mnie pociągają fizycznie-musi babci wytłumaczyć na czym polega nagonka w telewizji na wszystkie parady równości. Ze w telewizji można dostrzec jedynie to co oni chcą aby zobaczyć.
-e to spoko, jak wy młodzi mówicie, do spraw łóżkowych się nie mieszam. Czyli nie będę miała od ciebie żadnych wnuków- podsumowała zmartwiona.
- ale nie wyrzucisz mnie?- nie wiedział do końca jak podsumować odpowiedź babci
-  nie gadaj tylko chodź i jedz, sama kupa z ciebie kości-babcia zaciągneła go do jadalni.
Dom był cały w drewnie. W kuchni stał stary piec opalany węglem, choć babci zdarzyło się pewnie wrzucić do niego także czasem starego buta. Wszędzie na szafach stały różne drewniane figurki zrobione przez jego dziadka. Pamiętał jak z poważną miną dłubał on w drewnie, ćmiąc fajkę i czekając aż babcia zawoła go na obiad. Pani Heleńska Musiała czuć się samotnie bez jedynego towarzysza swojego losu.
Jadalnia też nie zmieniła. Ją akurat pamiętał z czasów dzieciństwa. Wielki stół, nakryty białym obrusem, z wieloma krzesłami, zdolnymi pomieścić wszystkie osoby w rodzinie. Nawet na pogrzebie dziadka nie zjawili się wszyscy. Nie chciał o tym myśleć. A babcia usilnie jeszcze pomagała mu w tym nalewając pyszną pomidorówkę.
-jedz jedz boś chudy, specjalnie dla ciebie zrobiłam ulubioną zupę, na domowym makaronie, bo ja nie wiem czym się wy tam trujecie w mieście.
-dobrze babciu- wiedział że zupa jest pyszna. Nikt nie gotował tak jak ona. Była najlepszą kucharką świata.
Po zjedzeniu, poczuł zmęczenie. Jednak sen na innym facecie to jednak nie to samo co wypoczynek w własnym łóżku. Co innego z facetem w łóżku.
-babcia, pyszne było, gdzie mogę się położyć?
-a drugie?!-oburzyła się staruszka
-zjem później babcia
-dobrze, śpisz w starej sypialni mojej i dziadka, na górze był remont
-ok, to ja pójdę się przespać- wstał od stołu zaniósł naczynia, które zaraz jak głody wilk chwyta jagnię, pochwyciła babcia z zamiarem ich umycia. Kristian mozolnie wdrapywał się po stromych schodach. To też można było wyremontować. Skarcił się w duchu. Przecież i tak dobrze, że babcie stać było na ten remont. Ciekawe skąd ona w ogóle wzięła pieniądze na odnowienie góry.
Na pietrze był tylko mały salonik i pokój dziadków, który teraz należał do niego. Całkowicie został odnowiony. Duże, dwuosobowe łóżko na środku, olbrzymia szafa dębowa, żółte ściany. Co ciekawsze, miał własną łazienkę, więc nie musiał zbiegać na dół z każdą potrzebą. Ładnie odnowione, pomyślał. Poukładał ładnie swoje ubrania, bo wiedział że babcia przyjdzie to skontrolować. Bałaganu to ona nie cierpiała. Laptopa rzucił na stół, który stał zaraz przy małym balkonie. Z ciekawości wyszedł na niego. Ujrzał z niego pole, obsadzone kukurydzą, a za nim duży budynek. Ciekawe kto tam mieszkał. Z radością odkrył, że do jego balkonu sięga ta legendarna róża. Nie wiedział że jest aż tak wysoka. Zamknął balkon, zasunął zasłony i przykrył się kołdrą. Pomyśłał, że wykąpie się rano. Zasnął.



Lotnisko...


Do samolotu dotarł bez problemu. Zadziwiająco szybko odbyła się odprawa jak na tutejszy kraj. Te kontrolę są tutaj zazwyczaj dobijające. Lubił latać, patrzeć na miasta w oddali, te światła w dole, a każde z nich oznaczało człowieka lub nawet więcej. Dlatego też latał tylko w nocy. Uwielbiał oceniać gdzie jest. Te wielkie skupiska światełek, tak nikłych z wysoka, oznaczały metropolie, gdzie żyli ludzie ze swoimi problemami. Myślał czasami o tym. Każdy z nas ma swoje kłopoty, które są zawsze dla nas najgorsze. Nie dostrzegamy rangi kłopotów innych. A czasami warto.
Poczuł się senny, nie lubił kimać w środkach transportu, bo potem odczuwał dziwne ekscesy w brzuchu. Pamiętał jak Michaele zawsze tuliła się do niego, kładąc się na jego ramieniu. Bał się wtedy ruszyć by nie stracić tego delikatnego anioła. Dobra, koniec rozmyślań. Idzie spać. Swoim żołądkiem będzie martwił się później.
Gdy wstawał już światło. Podobały mu się te rozbłyski różowo - złotego światła na niebie. Wczorajszy posiłek podchodził mu do gardła. Lądowali. Na szczęście siedział w biznes klasie, więc nie musiał obawiać się że jakiś obrzydliwy grubas będzie mu się ślinić na ramię, jak na tych ciasnych fotelach w ekonomicznych strefach.
Cała procedura opuszczania samolotu przeciągała się. Jak to w Polsce. Ci awanturujący się ludzie. O wszystko. O bagaż, o jakieś pierdoły, których nie wolno wnosić do kraju. Z jednej strony mieli rację. Restrykcje czasem były za ostre. I jeszcze wszechobecny wrzask dzieci irytował go. Nigdy z Michaele nie planował dziecka. To nie dla niego. Choć w sumie, komu on to wszystko zostawi, cały jego majątek albo nazwisko. Jego rodzina posiadała historię, pewne rzeczy przechodziły tylko z ojca na syna. Jego dziadek już nie żył, ale tata mieszkał wraz z mamą w Niemczech. Posiadali ładny, mały dworek pozostałość po dawnych wspaniałych czasach chwały jego rodziny. Dawno ich nie odwiedzał. Od śmierci jego ukochanej. Jego rodzice uwielbiali ją, między innymi dlatego że jej rodzina także utrzymywali swoje standardy. Byli posiadaczami ziemskimi w Francji i robili doskonale
wino.
Już jego kolej, ocknął się z rozmyślań. kontrola przebiegła bez przeszkód, znowu był w Polsce. Krainie rodziny od strony matki. Podobało mu tu się, choć transport pozostawiał wiele do życzenia. jednak Warszawa była pod tym względem wyjątkiem. Zwłaszcza lubił tutejsze Metro. Wada jest jedynie,  że istnieją 2 linie, ale tam gdzie chciał dostrzec akurat docierało.Musiał odetchnąć.


Z dala od natłoku miasta…


Jechał konno, na pięknej białej klaczy. Pędził przez potok, rozbryzgując krople wody, mijał drzewa i krzaki. W oddali słychać było śmiech, który jak brzmiał śpiew ptaków. W oddali widział jezioro pełne niebieskich flamingów. Był szczęśliwy. Ale zaraz. Niebieskie flamingi? Coś mu zaczynało nie pasować...


-młody człowieku, śniadanie czeka, ile można spać- słowa do niego powoli docierały, znowu głupi sen. Babcia go budziła, przywracając jego umysł do brutalnej rzeczywistości, w której musiał się obyć bez niebieskich flamingów.
- dobrze że wstałeś, już 6 - powiedziała staruszka
- babcia.... przecież są wakacje- jak ona mogła o tej godzinie go budzić, 6 to przecież to środek nocy.
- przecież nasz dzisiaj jazdę konną z Konradem - uśmiechała się tajemniczo
- skąd babcia i tym wie, tak w ogóle?
- nie mów w ogóle. To po pierwsze, a po drugie pewne rzeczy się wie w swoim wieku.
Ona chyba wróżka, że wiedziała o tym. Wczoraj miał nadzieję obudzić się jeszcze wieczorem, ale musiał przespać budzik. Nawet się nie umył. Taki mocny sen to chyba miał coś w związku z tym całym stresem. Ech nie chciał o tym myśleć.
- dobrze babciu zaraz zejdę tylko się umyje
- nie, schodź teraz, weźmiesz prysznic potem, nie będziesz z mokrymi włosami siedzieć przy stole. To nie elegancko. Jak ty sobie chłopa lub babę znajdziesz.
Tu chciał wejść w babci zdanie, ale ona kontynuowała
- ja zawsze będę mieć nadzieję że jednak będziesz wolał kobiety, dzieci są takie słodkie i muszę się pospieszyć by odchować wnuki. Wiesz wnusiu nie koniecznie zostało mi wiele czasu na ziemskim padole.
-Babciaa nie kracz, bo jeszcze wykraczesz. Musisz jeszcze mnie odchować, po za tym u kogo bym mieszkał- w sumie nigdy nie myślał o  podeszłym wieku kobiety. Nie wiedział co się z nim stanie jakby jej zabrakło.  A miał tylko ją. Poczuł się samotny, pomimo obecności kobiety tuż obok niego.
Nawet nie pozwoliła mu się ubrać. Wzięła go pod ramię i prowadząc w samych bokserkach na dól, do kuchni.
-siadaj i jedz- powiedziała babcia zajmując strategiczną pozycję miedzy  kuchenką a lodówką- zaraz zrobię  ci jakieś śniadanie, ale pierwsze wyjmę chlebek z piekarnika, bo ja nie wiem czym wy się tam w mieście trujecie. I nie marudź mi tylko.
-wiesz babcia, kocham cie, jesteś serio nie zastąpiona!- był radosny mając kogoś takiego blisko siebie, lecz głębi serca czaił się strach, że może ją utracić. Odepchnął tą myśl od siebie zabierając się za pyszne domowe żarełko.
Po zjedzeniu starsza pani pogoniła go na górę do łazienki, nawet nie pozwalając mu pomóc posprzątać. Idąc po schodach czuł chłód na prawie nagim ciele. Teraz już rozmyślał o przyjemnej, cieplej wodzie na swojej skórze. Zrzucił z siebie resztkę ubrania, paradując nago po pokoju. Już wszedł pod prysznic, ale oczywiście zapomniał kosmetyczki. Gdy wyszedł ze swojej łazienki uslyszał na dole odgłosy rozmowy
-dzień dobry pani. Jest Krystian?-męski, przyjemny głos, od którego włoski stawały mu na całym ciele.
- oh tak, tak właśnie się myje, siądź sobie zaraz zrobię ci herbatki Kondratku- odpowiedziała babcia
Teraz już, po usłyszeniu imienia miał pewność że jego tajemniczy kolega już przyszedł do niego. O tej porze. Przecież jeszcze 7 nie było. musiał się pospieszyć. Pognał do łazienki. biorąc kosmetyczkę.  Wziął szybki prysznic, a szum wody zagłuszał wszelkie odgłosy dobiegające z domu. Wyszedł szybkim krokiem spod prysznica, owinął się jedynie ręcznikiem, wziął szczoteczkę do zębów w usta i tak jak zawsze miał w zwyczaju chciał wydobyć z szafy ubranie. Trzeba coś fajnego wybrać. Pochłonięty rozmyślaniami o doborze fajnych ciuchów, otworzył drzwi i stanął jak wryty. Na jego łóżku siedział gość. Co Konrad robi w moim pokoju gdy ja jestem tylko w ręczniku? zdążył pomyśleć.

środa, 29 czerwca 2016

W pogonii za ideałem Rozdział I

rozdział pierwszy. Przepraszam za wszystkie błędy mam nadzieje że, że wkrótce znajdę betę. Proszę o komentarze :D





Gdzieś w Polsce....

Czasami trzeba coś zmienić, nawet za cenę porzucenia dawnego życia, dlatego też chłopak jechał pociągiem. Za oknem widział kolory, rozciągające się po horyzont. Zastanawiał się czy tam, za wzgórzami też jest tak kolorowo. Żółte kwiaty których nie potrafił nazwać przypominały mu dom babci. Ten dom w którym był akceptowany. Tam mógł być sobą. Do niego też zmierzał. Pamiętał ten uśmiech babci, gdy przynosił jej żaby i inne zwierzęta z łąki. Uczyła go o dobroci do wszystkich stworzeń, nie tylko do ludzi. Uczuć, których nie dane było zaznać mu w rodzinnym domu. A wszystko przez jego głupią, wręcz idiotyczną decyzję o wyjaśnieniu prawdy o sobie swoim rodzicom. Powiedział że jest homo, co zniszczyło mu życie. Z dnia na dzień przestał być traktowany jak członek rodziny. Matka, którą do tej pory szanował, która była dla niego wzorem, z wzgardą podawała mu nawet obiad. Głupi posiłek przy którym było mu przypominane jego miejsce. Rodzeństwo nie było lepsze. Tyle niby tolerancji wszędzie, jego ojciec działacz polityczny, nowoczesna rodzina. Tylko w teorii. Choć w sumie zawsze był czarną owcą. Siostra, najlepsza na roku medycyny w Warszawie, bracia, chodź młodsi o 2 lata odnosili sukcesy wszędzie. On był zwykły, przeciętny. Liceum ukończył z średnimi ocenami. Na maturze też pewnie się nie wyróżnił.
Spojrzał w lustro, oczywiście pęknięte, jak to w przedziałach PKP bywa. Spoglądały na niego oczy niebieskie, lodowato zimne jak twierdził on i większość ludzi. Lecz dla babci były w kolorze oceanu i według niej widać w nich dobroć. Jednakże myliła się. Były puste, te oczy nie potrafiły kochać. Poruszył głową i natychmiast oczy zostały zasłonięte przez blond włosy, które oczywiście były zawsze w nieładzie.  Próbował je poprawić chudą ręką. Zawsze marzył o mięśniach, może w te wakacje zabierze się za sport. Jego rozmyślanie zostało przerwane przez skrzypniecie przesuwanych drzwi od przedziału. Miał nadzieję że pobędzie sam.

Na dalekiej Syberii

Śnieg, tundra, za oknem pociągu tylko biel. Wiedział że tak będzie. W sumie i tak brakowało mu pieniędzy więc kolej transsyberyjska była bardziej oszczędnym pomysłem niż lot. Wracał. Nie znalazł śladów Michaele w Chinach, a raczej śladów jej mordercy. Tak dawno się to stało. Tropy prowadziły go do tylu miejsc, które on, niegdyś, podobno znakomity detektyw, nie umiał powiązać. Utrata pamięci tym bardziej mu tego nie ułatwiała. Pamiętał tylko Michaele, ciepło jej dłoni i radość w jej oczach. Zabrano mu to. Znaleziono go nad ciałem jego ukochanej, nie pamiętał skąd się tam wziął. Lekarze mówili że jego amnezja to szok, po tym jak znalazł zwłoki. Jak to pogardliwie brzmi. Zwłoki. To przecież jest jego ukochana. A raczej była. Nawet nieżywa była piękna. Jej gładkie, śnieżnobiałe policzki, długie lekko falowane włosy o kolorze zachodzącego słońca. Była aniołem, lecz pamięć o jej pięknie pozostanie w jego pamięci. Bał się, że może to wspomnienie wyblaknąć. Nie chciał odzyskać tożsamości, liczyła się zemsta. Ten co zabrał jego szczęście zapłaci za to. Nie mógł siedzieć w przedziale, poszedł się przejść po pociągu. Nużyła go ta podróż. Wychodząc, pamiętał żeby zamknąć przedział na klucz. Nie wiadomo kto mógł się tu kręcić. Przystanął zirytowany. Męczyły go te myśli, pewnie łączyły się z jego dawnym życiem. Tym z Michaele. Znów to samo.
Szedł dalej. Usłyszał rozmowę, której się zaczął przysłuchiwać.
- kochanie ja ci mówię Nietzsche się myli, jego moralność jest zła -oburzył się stary męski głos. Były detektyw spojrzał przez małe okienko w drzwiach, dojrzał parę trzymająca się za ręce. Oboje byli w podeszłym wieku.
- ale jego koncepcja doskonałości i darzenia do niej jest genialna. Przekonywała staruszka- pamiętasz jak za młodu tylko Bergson i jego pęd życia?
- tak, tak, to elan vital, które usłyszeliśmy u tej, jak się ona nazywała...
-  Niesławska, kochanie, z pamięcią coraz gorzej u ciebie.
Z troską wzięli się za ręce, martwiąc się o zdrowie swojej drugiej połówki.
- co ja bym bez ciebie zrobił- po chwili milczenia odezwał się staruszek. Jego oczy wyrażały to samo. Miłość. Bezgraniczną miłość. Tak jak on z Michaele.
- ale przerwała wszystko wojna. Pamiętasz jak walczyliśmy?
Tu Eryk zostawił kochanków samych. Tak Eryk miał na imię, była jedną z nielicznych informacji o sobie, jaka pamiętał. Szedł  bezmyślnie w kierunku zapachu dobrego jedzenia. Głód. Jedno z tych uczuć, które trudno pominąć. Podobnie jak z miłością. Oparł się o drzwi wagonu barowego. Pomyślał o swym ciele. Mówiono że jest przystojny. Wysoki, muskularny brunet o ciemnych oczach. W których jak mówiono, niegdyś paliły się iskierki. Teraz pozostał mrok. Potarł ręką po brodzie. Poczuł chropowaty zarost. Najwyższy czas się ogolić, pomyślał. Znów przerwały mu natarczywe myśli. Mógł mieć każdą, ale pragnął tej jedynej, tej która odeszła.

w pociągu, pośród zbóż….


Do przedziału wślizgnęła się drobna postać. Chłopak, krótko włosy. Gdy jego ciało wysunęło się z cienia jakie rzucało zachodzące już słońce, okazało się że był wyższy od siedzącego.
-Hej Konrad jestem- odezwał się stojący. Nie wiedzieć czemu zaczynał rozmowę.- a ty?- niezrażony milczeniem kontynuował
-Krystian- najchętniej zakończyłby rozmowę, wparował tutaj i go rozprasza. Nie cierpiał nachalnych typów. Choć nie mówiąc, Konrad był przystojny. Nawet bardzo. Ale cóż osób o jego orientacji nie spotyka się od tak. Marzenie. Nie chce kolejny raz się rozczarować. W ogóle o czym on myśli!
-Aleś ty małomówny- rzekł Konrad- myślałem że chociaż zajmę się rozmową, ale cóż...
-tja, miły to ty nie jesteś- nie cierpiał gdy mu się dogryzało.
-Gdzie jedziesz?- nie przerywał nieznajomy- Bo ja do Czarnkowa
Nawet nie czekał na odpowiedź. Tacy ludzie też się zdarzają. Szkoda że w jego przedziale.
-niestety ja też... - ton Krystiana wskazywał na chęć zakończenia tej konwersacji
-o do mojego rodzinnego miasta. Ja właśnie wracam do domu z mojej uczelni. Udało mi się uciec wcześniej. A ty po co?
Nie wiedząc czemu, pchał się na miejsce obok milczącego chłopaka.
-tu moja miejscówka
-ok, luz, jadę do babci na wakacje. Przepraszam ale zmęczony jestem idę spać.-  Za wszelką cenę chciał zakończyć tą rozmowę. Nie miał ochoty na poznawanie nowych osób. Najchętniej siedział by sam. Konwersacja sprawiała ból. Przypominała mu o przyjaciołach, którzy się odwrócili od niego, o jego rodzinie.
-A,idź, idź, nudziarzu. Powiedział Konrad robiąc głupią minę do niego.Krystian uśmiechnął się mimowolnie. O wiele lepiej wyglądał z uśmiechem na ustach.
Zamknął oczy. Gdy je otworzył na dworze było już ciemno. Zdał sobie sprawę że spał dłużej niż planował. Chciał sięgnąć po telefon. Ale dlaczego mu było tak godnie. To o co się opierał nie było fotelem pociągowym. Ciało drugiego człowieka. Choć przez bluzę, ale to uczcie było niesamowite, nawet nieziemskie. Opierał się o tego chłopaka. Nie wiedząc czemu zrobił się czerwony. Na szczęście tamten nie dojrzy tego w ciemności. Spojrzał w miejsce gdzie jego twarz powinna się znajdować. Tam też była. Jego piękne usta były lekko rozchylone, a oczy były zamknięte. Dlaczego myślał o tych ustach. Dobrze mu było na jego ramieniu. Ale bał się. Wielu rzeczy. Odrzucenie. Ból po stracie. Nie chciał tego znów przeżywać O czym on myślał. Nawet nie znał jego nazwiska. Ale co mam do stracenia, pomyślał Krystian tuląc się w ramię śpiącego chłopaka. Ile by dał żeby ten stan trwał wiecznie. Tylko aby mieć tą drugą osobę, której mógłby zaufać, zamieszkać, spędzić z nią życie. Pewny był jednego, spędzi jeszcze kilka godzin na ramieniu obcego chłopaka. O ile tamten się nie obudzi.

w głowie tego drugiego....

Konrad czuł tego śmiesznego chłopaczka na swoim ciele. Nie ukrywał, podobał mu się. Jeszcze do tego jedzie do jego miejscowości. Wiedział że nie siada na swoim miejscu, nawet nie w swoim przedziale ale gdy ujrzał nieznajomego, który patrzył się w pola tonące w ostatnich promieniach słonecznych, uznał że zobaczył anioła. Miał szczęście, że konduktor się gdzieś zawieruszył i nie sprawdził mu biletu. Przecież miał miejscówkę na drugim końcu pociągu. Pomimo takiej rozmowy, tej całej wrogości i tak uznał że on jest wart jego starań. Chciał już go całować, wsunąć rękę w spodnie i.... Na za dużo sobie pozwalał. Aż zaczął się obawiać że mu stanie. Ciekawe jakby zareagował nowo poznany kolega.Spojrzał na zegarek. Cholera za 15 minut trzeba wysiadać, upomniał się w myślach. Zaczął delikatnie szturchać młodego. Przynajmniej tak uznał. Wyglądał na 2 lub 3 lata młodszego od niego. Szykuje się niezła zabawa na wakacje.


Krystian obudził się, zobaczył uśmiechniętą, choć bardziej pasowało określenie szczerzącą się twarz nad sobą.
-Budź się młody- powiedział Konrad- za niedługo wysiadamy
-Już?
-Noooooo. Wygodnie się spało? - śmiejąc się w duchu, patrzył na zakłopotanie chłopaka. Chciał go przytulić, ale jednocześnie obawiał się że go przestraszy, wolałby jeszcze posiedzieć z nim- pomóc ci z walizką?
-Nie trzeba, poradzę sobie.- odburknął zawstydzony. Czego on chciał od niego, przecież jest facetem i nie wygląda na słabego. Choć w sumie niezły z niego był anorektyk.
-Ejj, pewnie nie masz pracy na wakacje, bo co można u nas na wsi znaleźć. Dasz mi swój numer? Wyciągnę cię z domu bo tak skiśniesz.
-Co się tak mną interesujesz?-udawał nie miłego, ale Kondrat go zaintrygował. Ciekawe czego on od niego chciał. Taki przystojniak. Wahał się, ale odpowiedział- masz co mi szkodzi- Po czym pokazał swój numer na ekranie telefonu.
-Widzisz, potrafisz być miły. Na swój sposób.- pokazał mu język- daj mi tą walizkę, bo jeszcze zrzucisz moją torbę- powiedział i natarł ciałem tak aby Krystian usiadł na siedzeniu, mając oczywiście krocze przed twarzą. Taki był jego plan. Powoli sięgnął po bagaż chłopaka. Wiedział że jego koszulka odsłoni brzuch. Ciężko było w tej pozycji napiąć mięśnie na klacie, ale widział jak tamten się rumieni. Ciekawe czy jest prawiczkiem. Jego ciekawość często odstraszała innych. Z tego powodu mimo że był lubiany, nie miał przyjaciół, nawet nie marząc o facecie. Ale on, siedzący przed nim, starający się ukryć rumieńce, które można jedynie porównać do 13 latki będącej na koncercie Justina Biebera. Ściągnął jego walizkę i swój bagaż.
-Chodź- powiedział do czerwonego jeszcze chłopaka- moja rodzinka czeka na mnie na dworcu to cie podwieziemy. Gdzie mieszkasz, bo ja na przeciwko nowej Biedry. Choć w sumie ten sklep został otwarty dopiero miesiąc temu wiec pewnie nie wiesz- Krystian wsłuchiwał się w monolog chłopaka, podobał mu się jego głos.  
Widział przez okno że wjeżdżają już na stacje. Zasłuchany w głos, nie chciał wysiadać. Strach. Taki że może go nigdy nie zobaczyć. Ale chciał jego numer. Po co? Rzadko zadawał sobie to pytanie. Z natury nie był ciekawski. Lubił mieć wszystko od razu. Bez pytań. Bez zagadek. Ale Kondrat go zainteresował. I tu pojawiła się nadzieja, że może coś z tego będzie. Nie może tak myśleć. Uśmiech znikł z jego twarzy.- Coś nie tak powiedziałem?- zapytał się przestraszony student, którego zdziwiła zmiana zachowania. - Chodź, wychodzimy, bo jeszcze pojedziemy dalej- kontynuował, nie czekając na odpowiedz towarzysza podróży.
Wyszedł pierwszy, słysząc jak Krystian podąża za nim. Chłopcy wysiedli z pociągu. Oślepiło ich słońce nowego dnia.

Syberia...

Żarcie było dobre. W sumie to przypomniało mi się że jednak go stać. Minusy amnezji. Jedak było jeszcze jedno konto pozostawione na czarną godzinę. Musiał być oszczędny w poprzednim życiu. Czasem docierały do  Eryka wspomnienia tego co było. Ostatnio coraz więcej przypominał sobie o codziennych sprawach. Mniej o Michaele. Z jednej strony irytowano, ale z drugiej było balsamem dla duszy. Strata ukochanej podzieliła jego życie na dwie części. To co było i teraz. Druga części była zależna od pierwszej. Nie potrafił uwolnić się od przeszłości. Czasem zastanawiał się co będzie potem, gdy rozwiąże sprawę. Czy będzie umiał znów zacząć normalna pracę? Założyć rodzinę? Odpychał od siebie te myśli.
Liczyło się rozwiązanie sprawy. W sumie, jak ma pieniądze wysiądzie na najbliższej stacji i poleci. Będzie szybciej. Teraz na celu miał jedyna zamieszkała w Polsce rodzinę ukochanej. Jej ciotkę . Poznali się u niej, pamiętał tamte chwile.....

mgliste wspomnienie o zdarzeniu w maleńkiej wsi...


-Hej nie jesteś stąd? -zagadał do uroczej blondynki, stojącej za kasą- nie widziałem cię tutaj a trochę już tutaj jestem
- nie przyjechałam na wczasy, odpocząć
- Michaele, przywitaj się normalnie z panem- powiedziała pani Krystyna właścicielka sklepu, niosąc wypełnioną po brzegi skrzynkę z jabłkami. Aż dziw że ona to udźwignęła, pomyślał Eryk, on sam pewnie miałby z nią problem.
- jaki ja pan, tyle razy pani mówiłem że Eryk wystarczy.
- e tam, przywitaj się z moją bratanicą, wiesz studiuje w Paryżu na bardzo prestiżowym kierunku. Prawo kochanie?
-Tak, ciociu, nie rób mi reklamy- Michaele speszyła się, gdyż chciała w te wakacje odpocząć od tego wielkiego świata, chciała być sobą, co nie było jej dane w wielkim mieście, takim jak stolica Francji.
- tak, tak, jest się czym chwalić, wiesz Eryk, ona nie ma chłopaka, ani nigdy o żadnym nie wspominała, prawda że jest urocza ?? No chłopie weź numer, a nie patrz się jak ciele na malowane wrota! No dalej Michaele daj mu ten numer! Co ja młodzi mam z wami!

powrót do teraźniejszości….

W ten sposób zdobył numer Michaele. Wszystko dzięki pani Krysi, sklepikarce.Gdy wtedy wszedł do sklepu myślał że Michaele jest zwykła prostą dziewczyna ze wsi. Nigdy by nie pomyślał, że dziewczyna za kasą, może studiować prawo na najlepszym uniwersytecie Francji.
To ich połączyło. Zamiłowanie do zagadek. Do zbrodni, która ostatecznie ich zgubiła. Stanął z poważną mina. Ta ostatecznie ich zgubiła. Przypomniał sobie coś. Byli oni w czasie rozwiązywania kolejnej sprawy, gdy ją ktoś mu odebrał. Pobiegł zapisać sobie tą informację do jednego z licznych notatników. Miał ich piętnaście, każdy dotyczył Michaele. Wypełnione były informacjami odnalezionymi przez niego. Zapisał kolejna informacje, jednakże wciąż układanka była w rozsypce. Nie umiał sobie poradzić z nią. Nie potrafił dostrzec kluczowego elementu. Gdyby była tu Michaele. To ona zawsze go ratowała w tych sytuacjach bez wyjścia. Jeździli razem po Europie, rozwiązując zagadki pozornie nie do rozwiązania. Ale dla nich nie był to problem. Zgarniali grubą kasę. Marzyli o wspólnym domku w miejscu poznania, chcieli dokończyć jedna=ą sprawę, ale to się stało. Odebrali mu ją. Musiał o tym przestać myśleć bo zwariuje. A zdrowy rozsądek był mu potrzebny by dokonać zemsty. Tylko po to. Potem mu nie będzie potrzeby.

mała wieś, gdzieś w Polsce

Gdy jego oczy przyzwyczaił się do światła, pierwsze co był wstanie dostrzec to ceglany budynek dworca. Dziwne że tam się zatrzymywał pociąg na tej maleńkiej stacji. Stała też tam liczna rodzina, co najmniej 5 dzieciaków, które wydawały przeróżne dźwięki oraz jedna tęga kobieta. Dostrzegli ich.
- Konrad, Konrad, Konrad przyjechał - rozległy się wrzaski
- dobrze że jesteś synu - odezwała się kobieta
- wiem, wiem mamo, pomoc w domu się przyda, cieszę się że cię widzę- entuzjazm chłopaka nie osłabł, widać iskierki w jego oczach - to jest mój kolega Krystian - przyjechał do babci. Podwieziemy go prawda?
- no oczywiście, bierz go tu i przedstaw go
- no dobrze dobrze, to od lewej, to jest Adaś, Zenuś, Ola, Kinga i to na uboczu to Paweł, a to mama tej gromadki pani Basia, moja mama - przedstawiał po kolei swoje rodzeństwo, które nie posiadało jakich szczególnych cech wspólnych. Z jednej strony zerkały oczy zielone , z drugiej niebieskie, parę też było ciemnych. Krystian nie zwrócił zbytnej uwagi na resztę, bo kolega go dźgnął.
- no przywitaj się
- o zapomniałbym, jestem Krystian, wnuk pani Heleńskiej, może pani kojarzy?
- no proszę cię kochaneczku, kto nie zna pani Heleńskiej? Ta pomocna kobieta nie raz spoglądała tej gromadki, gdy musiałam iść po sprawunki. złota z niej kobieta. Dobra koniec gadania. Pakujcie się na furmanki. Mieszkamy obok siebie. No dalej, nie mam całego dnia.
Tu dzieciarnia zaczęła wchodzić na wóz, miejsca nie zabrakło również dla wnuka Heleńskiej. Powozić osobiście miała pani Basia. Nie mogła być Barbarą, gdyż tak poważne imię nie pasowało do tak żywej i radosnej osoby. Dobrze sobie radziła, prowadząc dwukonna bryczkę, zaprzeczoną w przepiękne konie, które z pewnością nie były do tej pracy stworzone. Nie poświęcił zbytniej uwagi karemu ogierowi, lecz zaczął przyglądać się białej klaczy, która według niego była po prostu piękna.
- fajna, nie? -zagaił rozmowę Kondrat- umiesz jeździć konno, choć jak tu masz babcie to ma stówę umiesz.
- nieee .... bąknął nieśmiało Krystian - dawno tu nie byłem
- to cię nauce! - wykrzyknął radośnie Konrad, ucieszony że już znalazł powód żeby spędzić z tą chodząca zagadka parę chwil.
Ciekawe czy uda się go poderwać, choć tamten nie wyglądał na takiego na jedną noc. A on mi chciał się bawić w związki, nie miał ma to czasu. Zbyt wiele problemów. Tyle gęb do wyjaśnienia. Jego mama nie dawała rady. Wiedział to. To był powód dlaczego wyprowadził się do internatu i walczył o stypendium. Choć i tak, pomimo odciążonego budżetu, ciężko było utrzymać tę bandę, lecz ona ukrywała prawdę przed nim. Pewnie się obawiała, że on może rzucić szkołę. Zrobiłby to dla niej,bo ona była osobą, która uratowała go przed złym końcem.

stare dzieje, w mrocznych zakątkach umysłu Konrada….

Był zły. Zawsze. Odkąd tylko pamiętał. W bidulu tylko te jędze krzyczały. On wolał ucieczki, szlajanie się. Ostatnio zaczął próbować mocniejszych rzeczy od maryśki. Starsi się dziwili, że on drugi gimnazjalista takie rzeczy odwalał. A co. Wolno mu. Nie ma rodziców. No w sumie to ma, ale mają go w dupie. Oddali go podobno ze względu na problemy finansowe. Taaa. Trzeba było karmić gówniarza i na wódkę nie było. Tak sobie wyobrażał dom i rodziców, których nigdy nie widział.
Szedł ciemną ulicą, aż zobaczył wychowawcę. A tego kurwa brakowało. Odwrócił się z zamiarem odejścia w drugą stronę, ale tamten już go dojrzał. Zaczął drżeć ryja za nim. Nosz cholera. Nawet nie ma gdzie uciec. Wychowawca podbiegł
-jacyś ludzie chcą cię widzieć
- mnie???- Odrzekł Kondrat zdziwiony. Takiego jak on. Czyli dzieciaka gorszego sortu, którego nigdy nie brali. Tacy jak on kończyli w pierdlu.
Drogę do bidula przebyli w milczeniu. Szary budynek w którym spędził tyle miłych inaczej chwil. Taaa. I tak go nie wezmą. Po co komu problematyczne dziecko. Wszedł do tak zwanego pokoju przesłuchań. Tam zazwyczaj poznawało się rodzinę nową.
Usłyszał wychowawczynei.
- ale na pewno państwo chcą jego? On jest wyjątkowo problematyczny, trzeba będzie załatwić mu fachową opiekę psychologa....- zauważyła go i zamilkła, bo przecież mógł ją usłyszeć. Nigdy mu tego w twarz nie powiedzą bo to nie pedagogiczne. Tja.
- cześć jestem Basia. Miło mi ciebie poznać. A to mój mąż- wskazała na bogato ubranego mężczyznę, z roleksem na ręce. Umiał rozpoznawać oryginały, bo krótko mówiąc znał się na kradzieży. Kobieta też nie była najgorzej ubrana. Tacy bogacze jego by chcieli. Dobre sobie. Niech sobie jaj nie robią.
- jestem Kondrat i nie mam pojęcia po co ta rozmowa

- bo chcemy cię adoptować młody człowieku- powiedziała bogata paniusia. Zapaliły się jej ogniki w oczach.Tja. I tak go oddadzą. Zawsze tak robili.

Coś na początek...

      Tak więc. Zawsze uczono mnie żeby nie zaczynać od tego zwrotu. Ale ja ze swojej przekornej natury użyje go. Dlaczego piszę? Dobre pytanie. Często sam się nad nim zastanawiam. Może kiedyś jasno określę powód. Na razie, szczerze przyznam nie wiem. Obiecuję publikować rozdziały raz w tygodniu. Oczywiście o ile zdobędę jakąkolwiek popularność. Choć ty jeden czytaj mojego bloga i czasem pochwal (kto nie jest łasy na pochwały :D) i będę szczęśliwy.