piątek, 11 listopada 2016

Koniec

Z racji multum nakładających się rzeczy, ważnych i mniej ważnych, oficjalnie zawieszam blog. Nie wiem czy powrócę, ale nie chce pisać marnie, jak ostatnio, straciłem wenę, siłę i motywacje. Nie lubię składać obietnic bez pokrycia, ale nie wiem czy wrócę. Poznałem kogoś, znów, ja to zawaliłem, trudno, będę żyć dalej, ale no cóż, w większej samotności, a przelanie myśli na tekst jakoś mnie uspokaja, jednak nie chce by ta osoba poprzez moje opowiadania zobaczyła jak za nią tęsknie. Trzeba żyć dalej. Do kolejnego popisania, miło było was poznać, swojej ukochanej becie dziękuje za współpracę i gratuluję za wytrzymanie ze mną i jestem wdzięczny za wsparcie, a także Luanie, która była tą, dzięki której zacząłem publikować.

Ps. Dodam napewno coś na mikołajki i na święta. I odzyskałem kontakt z betą ^^

O życiu w ukryciu, czyli jak wyjść do ludzi

Tak, to znowu ja wcielenie Grissa-eseisty. Nie wiem dlaczego, ale uwielbiam pisać przydługie wstępy. Nawet mi przez chwilę przyszło na myśl rozgraniczenie tego - oddzielenie bloga od takich wstępów, by móc je rozwinąć w coś rodzaju eseju, ale no cóż boję się, że będą zbyt nudne. Może podzielcie się komentarzami, co o tym pomyśle sądzicie. Czekam. Ktoś ma dzisiaj przyjść. O ile nie będzie zbyt zmęczony. Ktoś. Ciekawi mnie czy zostanie w moim krótkim życiu na dłużej, czy tylko przemknie i zniknie jak późno jesienny motyl. A być może wcale nie przyjdzie. Poczekamy, zobaczymy. Miasto moje nowe mnie przeraża. Ludzie, tutejsze społeczności, wszystko jest po prostu dziwne. Co ja tu robię, dlaczego czysty przypadek zagnał mnie akurat tutaj? Także nie przeciągając, rzucam wyzwanie miastu: Teraz się spróbujemy! (jeśli wiesz, z czego to cytat popisz się w komentarzach :D. I tak będziecie sprawdzać w Googlach). Rozdział VIII Chwila w jego ramionach wydawała się wiecznością, pragnął tak zostać na zawsze. Ale to, co dobre zawsze kiedyś się kończy. Krystianie wiem, że się dobrze bawisz, ale idziemy- usłyszeli obydwoje. Odskoczyli od siebie, przypomniawszy sobie o otwartych drzwiach, przez które każdy mógł tu wparować. - Uch, minęło tyle czasu... - powiedział Konrad. Patrząc na zegarek na biurku. - Kiedy to minęło? - zdziwił się młodszy z chłopaków. - Zobaczymy się jeszcze?- zapytał się starszy z nadzieją w głosie. - Głupku no oczywiście - powiedział Krystian i rzucił w chłopaka poduszką. - Wpadnę do ciebie później - zapewnił. - Dobrze - powiedział młodszy, przytulił się i wyszedł, bo wiedział, że inaczej babcia tu przyjdzie ponaglić wnuka. - Coś ci humor wrócił- zauważyła babcia, widząc wnuka schodzącego po schodach, w radosnym nastroju. - Tak jakoś - odparł młodzieniec. - Coś z Konradem? - dopytywała się staruszka. - Babcia…-uciął Krystian. Nie chciał się niczym przed nią chwalić. Nie wiedział nawet, czy jest czym. Nie był pewny sytuacji. A co jeśli wciąż pozostawał zabawką w rękach starszego chłopaka? Te myśli nie dawały mu spokoju. Babcia dostrzegła zmartwioną twarz Krystiania. Strategiczna zmiana tematu pomyślała. - Co chcesz na kolację?-zapytała. - Nie wiem, cokolwiek. Wszystko, co zrobisz i tak będzie pyszne- powiedział chłopak, jednak jego myśli wciąż krążyły wokół wydarzeń sprzed paru chwil. Nie mógł się skupić nawet na rozmowie. Cała sytuacja go przytłaczała. Był jednak ciekaw, co będzie dalej. Czy to, co ich łączy, się rozwinie, czy wręcz przeciwnie - umrze samoistnie. W atmosferze milczenia dotarli do domu. Jednak u drzwi leżała niespodzianka. Średniej wielkości karton, z którego dobiegały piski. - Cholera, znowu ktoś coś podrzucił - przeklęła babcia. Krystian podbiegł do pudełka. W jego środku wiła się śnieżnobiała kulka. - Co to wnusiu? - Zapytała staruszka. - Nie wiem - przyznał Krystian. Białe coś było zwinięte w ścisły kłębek. - Nie dotykaj, jeszcze cię czymś zarazi- zawołała babcia, widząc chłopaka wkładającego ręce do środka. Wyciągnął cosia na zewnątrz - był to malutki szczeniaczek. - Jesteś mój - powiedział i przytulił się do pieska, który tylko cichutko pisnął. - Babciu, mogę go zatrzymać? - Ale to jest ciężkie, jest za mały, być może nie przeżyje, pewnie jest chory…- zaczęła wyliczać staruszka, jednak Krystian jej przerwał. - To mogę? - Jeśli będziesz za niego odpowiadał, płacił i wychodził na spacer. Ja do tego ręki nie przyłożę. Teraz pozostawała kwestia imienia. Krystian jednak z nią nie miał problemów. - Nazywasz się Einsam, w skrócie Sam i tyle - powiedział chłopak. - Babciaaa, gdzie jest tu najbliższy weterynarz? - Na drugim końcu wsi, ale ja teraz jestem zajęta. Zadzwoń po Konrada, niech cię zaprowadzi - poinformowała babcia. Krystian ucieszył się z wizji tak szybkiego spotkania się z nim. Wyciągnął telefon i wybrał jego numer. Tamten od razu odebrał. - Cześć, mam sprawę. Zabierzesz mnie do weterynarza?- zapytał maturzysta. - Yyyy, a nie wolisz iść do zwykłego lekarza? - Kwestionujesz moją ludzką naturę?- wyraził oburzenie Krystian. - Nieeee, nic, wcale…- śmiał się Konrad. - Mam psa, z nim, a nie ze mną, to co masz czas? - Dla ciebie zawsze, słodziaku. - Jak cię dorwę...- tu starszy chłopak przerwał wywód mówiąc "też cię lubię" i się rozłączył. Krystian nie wiedział zbytnio co przez tę chwilę, ze sobą zrobić więc siadł przed drzwiami po turecku i zajął się głaskaniem psa. Mała kulka, choć z początku bała się ręki nowego właściciela, teraz już z większą ufnością nie kuliła się przed dotykiem. Chłopcu przyszło na myśl, że zostaną dobrymi przyjaciółmi. Tak minęły mu chwilę oczekiwania. Zza rogu wyszła postać, którą tak bardzo pragnął mieć przy sobie, przy której jego serce przyspieszyło. - Dawno się nie widzieliśmy - zażartował Konrad - Tak, bardzo. To jest Sam - przedstawił Krystian, podnosząc pieska do góry. Starszy wyciągnął ręce po psiaka, na co młodszy przytulił białą kulkę do siebie. - Nie dam ci go, on jest mój i tylko mój. - Ej no, geez, też chcę go potrzymać. - Nie dam. Chodźmy już do tego weterynarza. - Pospieszył. - Ok, za mną marsz! - Zarządził starszy. Czas minął im na rozmowie o błahych sprawach takich jak deszcz, a raczej jego brak, podziwianiu ogródków, w których krzątali się zapracowani mieszkańcy. Nikt nie wiedział, jak to jest, że każdy w tej malutkiej wsi mal zawsze utrzymany na wysokim poziomie trawnik oraz grządki z kwiatami, pomimo pracy, oraz innych obowiązków. Była to swego rodzaju tradycja, a nikt nie chciał się wyłamać z szeregu. Choć ogródki także świadczyły o majętności właścicieli. W niektórych zza kwiatów wyłaniały się altanki oraz śmieszne rzeźby, w drugich rosły zwykle kwiaty, dostępne za grosze na targu. Tworzyły one mozaikę, której wzorca nie znał nikt. Dodawało to swego rodzaju uroku tej małej mieścinie, w której pomimo różnic społecznych panowała życzliwość. Dwójka młodych mężczyzn w atmosferze ciągłych powitań przemaszerowała przez wioskę. Spacer znużył Sama, który zasnął na rękach Krystiana, a ten nie chcąc go budzić, starał się nie bujać rękoma, jednocześnie powiedział Konradowi, żeby ten się uciszył, bo nie chciał obudzić pieska. Weterynarz urzędował w zwykłym domu, niewyróżniającym się ani szyldem, ani napisem. Mimo wszystko była u niego kolejka ludzi z masą różnych zwierząt. Przed nimi między innymi w kolejce była kura i królik, oba zwierzęta trzymane przez starsze kobiety w tradycyjnych chustach. Gawędziły o polityce. Kto co i jak zrobił. Wtem wyszła młoda kobieta, uprzejmie zapraszając panią z kwoką do środka. - To jest weterynarz?- zapytał się Krystian. Konrad nie zdarzył odpowiedzieć, gdyż rozmowę podjęła staruszka z królikiem. - Oj tak, nasza pani jest aniołem, a do tego zdolna jak nikt. Krowie pomoże, kurze zresztą też, do tego mało bierze, nie jak te weterynarze z miasta (tu nastąpił długi wywód odnośnie wykorzystywania i cen, jakich sobie życzą owi „weterynarze” z miasta, który trwał tak długo, aż zbadano kurę i pani z królikiem zdarzyła wejść do gabinetu) Rozmowa jakoś ucichła, tematu nie podejmował ani Krystian, ani Konrad. Młodszy, żeby nie stać w ciszy zaczął oglądać wywieszone dyplomy, w przedpokoju, z którego rozchodził się korytarz, prowadzący zapewne do dalszej części domu. Wtem otworzyły się drzwi, a staruszka z królikiem wyszła, dziękując prawie w ukłonach za uratowanie zwierzątka wnuczki. Pani weterynarz, ze skupieniem jej wysłuchała, zaleciła dalsze leczenie, dała kilka porad ogólnych, po czym gestem wskazała Krystianowi i Konradowi, że mogą wejść. Koniec na dzisiaj. Wiem krótko, ale zajęło mi to dwa tygodnie sklecenie niecałych 3 stron, może dalej mi pójdzie lepiej. Czasem trzeba zakończyć coś szybciej, by móc iść z czymś nowym dalej, marnotrawstwem czasu jest próba stworzenia czegoś wyjątkowego z rzeczy tragicznej (w domyśle ten rozdział). Aha, właśnie czytasz Grissa-eseiste więc to ta nudnawa część pozbawiona wyższego sensu, możesz zakończyć czytanie, jeśli chcesz, a jeśli chcesz poczytać moje przemyślenia, to masz w końcu wolną wole. Tak, więc na początku wspominałem, że może ktoś przyjdzie, a jednak nie przyszedł. Griss samotny, no ale Drauka się już pogodził z tym. Nie wszystko jest nam dane na tacy, tak więc czekam i tworzę, choć trochę wolno, nawet za wolno, teraz znów się będę starał trochę przyspieszyć. A i musi być coś radosnego. Poznałem kogoś. Kolegę ^^. Miły fajny i cud miód i w ogóle. Bo to tym miłym akcentem kończymy. Mam nadzieję, że coś się pojawi. Niebawem.